wtorek, 23 lipca 2013

Nowości w kosmetyczce

Witajcie :)
Dziś będzie post typowo chwalipięcki :D Pokażę Wam co nowego zagościło w mojej kosmetyczce. Głównie powiększyłam zbiory o pielęgnację, zwłaszcza ciała. Szczególnie upodobałam sobie wszelkie masła do ciała. To tyle tytułem wstępu. Zapraszam na zdjęcia :)


Pielęgnacja w całej okazałości :)


Skusiłam się na 2 masła z TheBodyShop. Lubię ich masła, kiedyś namiętnie używałam o zapachu moringa, dziś wolę delikatniejsze zapachy, dlatego wybrałam shea oraz groszek pachnący. Oba pachną delikatnie. Masełka kosztowały 35 zł (duo) oraz 45 zł (shea).


Powyżej mamy zakupy w Yves Rocher. Bardzo spodobał mi się zapach tego żelu pod prysznic, jest tropikalny, słodki, w sam raz na lato. Kosztował 7,90 zł. Do koszyka wrzuciłam również 7-dniowy zestaw do pielęgnacji skóry suchej, w sam raz na wypróbowanie. W jego skład wchodzi żel myjący, krem na dzień i krem na noc, za około 16 zł.


Tutaj jest już zamówienie z perfumy-perfumeria.pl. Była przecena więc żal było nie brać. Krem Lancome już miałam i bardzo lubiłam, a masło jak zwykle przyda się :) Posiadam wersję testerową, ale niczym one nie różnią się od innych. Do zamówienia dostałam próbkę bazy i wody toaletowej. Masło kupiłam w zawrotnej cenie 32,30 zł, to się nazywa deal.


Dotarło jeszcze moje zamówienie po 1,5 miesiąca czekania. Zawiniła firma przewozowa, ale na szczęście już jest. Wzięłam NailTek-a, to już moja trzecia buteleczka tej odżywki oraz żel do skórek. Poprzedni już mi się skończył, a ja jednak jestem beztalenciem jak chodzi o wycinanie skórek. Może żel załatwi sprawę.



I jeszcze zamówienie z kopalni kosmetyków. Kuleczki rozświetlające Essence Me&My Ice Cream oraz dwa lakiery do paznokci, w kolorze 01 ben&cherries oraz 03 ice ice baby. Oba pastelowe, w sam raz na lato :) Jeden z nich mam już na paznokciach. Spodziewajcie się w najbliższym czasie opinii :) Do zamówienia również dostałam próbki. Lakiery były dodatkowo zapakowane w uroczy, zielony woreczek. Kulki nie przeżyły przesyłki, ale na całe szczęście ucierpiało jedynie wieczko. Ciekawa jestem jak im wyszło zmierzenie się z legendą Guerlain.

A Wy co ostatnio kupiłyście? Może miałyście już, któryś z powyższych produktów i możecie coś o nim powiedzieć?

niedziela, 21 lipca 2013

Zabawa w małego chemika. O olejku z Biochemii Urody

Cześć :)
Wczoraj pisałam o kremach BB, które szturmem zdobywają uznanie wśród wielu osób. Nic dziwnego, są lżejsze niż tradycyjne podkłady, kryją przyzwoicie, są przystępne cenowo i mają wiele właściwości upiększających (przynajmniej tak obiecuje producent). Problem w tym, że są naszpikowane silikonami, po których nasza cera stanie się gładka, wszystko ładnie i pięknie się rozprowadza, wizualnie wyglądamy lepiej. Owszem, podkłady również zawierają silikony, a chyba najwięcej jest ich upchanych w bazach pod makijaż. Raz zastosowałam taką bazę i dobrze, ze była to tylko próbka. Makijaż wyglądał pięknie, co z tego skoro po 2-3 dniach zauważyłam wysyp nieprzyjaciół. Wszystkiemu winne okazały się silikony, które zapchały moją cerę. 
Najlepiej więc zmywać owe silikony olejami. Popularna jest metoda OCM albo właśnie olejki, które zmywamy wodą. Ja wybrałam to drugie. O metodzie OCM naczytałam się swego czasu całkiem sporo, niektórzy narzekali, inni wielbili. Mnie ona jednak nie przekonała na tyle, żebym chciała się w nią bawić. Olejki myjące można oczywiście zakupić na ebayu, również z Korei. Niestety cena jest zbyt wysoka, nie udało mi się znaleźć nic poniżej 50 zł, a to trzeba przyznać całkiem sporo jak na produkt, który zużywa się dość często. Wsparłam więc rynek lokalny i zamówiłam olejek myjący pomarańczowy z Biochemii Urody.




W zestawie otrzymujemy buteleczkę z olejem słonecznikowym z dodatkiem olejku pomarańczowego i witaminy E oraz emulgator i nalepkę na gotowy produkt. Wystarczy przelać emulgator do buteleczki z olejkiem, wstrząsnąć i już można używać. Emulgator zapewni prawidłowe mieszanie się olejku z wodą, dzięki czemu zmywa wszelkie zanieczyszczenia.



Używam go do zmywania podkładów, kremów bb, makijażu twarzy. Nie odważyłam się użyć do zmywania oczu, chociaż jest i do tego przeznaczony. Olejek zmywa makijaż naprawdę szybko, nie wysusza skóry. Po jego użyciu skóra jest czysta. Olejek nie zatyka porów i nie pozostawia tłustego filmu na skórze. Zmywa się całkowicie.


Ma postać lekko żółtego płynu, który należy nałożyć na twarz a następnie zmyć wodą. Jest przeznaczony do cery tłustej, przesuszonej, podrażnionej i suchej. Kosztuje 11,80 zł za 120 ml olejku. Cena jest jak najbardziej do przyjęcia. 
Obecnie nie wyobrażam sobie demakijażu bez użycia olejku. Przemywam nim skórę nawet wtedy, kiedy nie stosuje makijażu. Po prostu wieczorem usuwam z niej wszystkie zanieczyszczenia. Jak dla mnie ten produkt dostaje 5.

Jakich produktów używacie do demakijażu? Stosujecie olejki przy zmywaniu kremów BB, co możecie polecić? Dajcie znać :)

piątek, 19 lipca 2013

Missha Perfect Cover BB Cream czyli koreańskiej przygody ciąg dalszy

Witajcie :)
Azjatyckie kosmetyki rozgościły się w moim kuferku, ale jak tu ich nie lubić skoro mają przyjazne ceny i są (wbrew pozorom) łatwo dostępne? Zawsze chciałam spróbować kremów bb, zwłaszcza kiedy czułam zbliżające się lato. Jakoś nie mogłam sobie wyobrazić, że latem będę nakładać ciężki, kryjący podkład. Owszem, ma to swoje dobre strony, makijaż nie spłynie w ciągu dnia i nawet wieczorami wyglądamy na tyle dobrze, że możemy wybrać się na imprezę bez konieczności gruntownych poprawek. Niestety, ale nasza skóra nie ucieszy się z tego. Kryjące podkłady latem zapychają (szczególnie mnie), więc po obejrzeniu kilkudziesięciu blogów, swatchy zdecydowałam się krem bb od Misshy. Naczytałam się jednakże, że kremy bb kryją dość słabo tak więc nie spodziewałam się cudów.



Krem zamknięty jest w plastikowej tubce o pojemności 20 ml, są też większe - 50 ml, ale ja wybrałam taką bo nie byłam pewna jak moja skóra na niego zareaguje i czy trafię z kolorem. Posiadam kolor 13 - Bright Beige, jest to bardzo jasny beż, który wpada w róż, ale na szczęście moja skóra nie wygląda w nim źle. Jest szarawy na buzi.


Na opakowaniu, standardowo już widzimy koreańskie "krzaczki", mnie to nie przeszkadza, ale znam osoby, które właśnie przez to nigdy nie kupią nic co nie ma na opakowaniu przynajmniej angielskich napisów. Boją się nakładać na twarz coś, czego nie są w stanie odszyfrować. Azjatyckie kremy bb różnią się od kremów bb dostępnych na polskim rynku i są niejako sekretem urody Azjatek, które posiadają piękną, rozświetloną cerę. Ile w tym marketingu, a ile prawdy - trudno stwierdzić. 
Krem posiada filtr SPF42, który jak się okazuje nie jest wcale taki stabilny. Missha Perfect Cover jest kryjący, jak dla mnie nawet czasem zbyt mocno. Trzyma się parę godzin, przypudrowany pudrem MAC Prep+Prime spokojnie wytrzyma te 6 godzin. Łatwo się aplikuje. Nie powoduje na buzi efektu maski, choć ja nakładam go pędzlem typu flat top. Nie zauważyłam również żeby zbierał się w załamaniach. Krem nie roluje się, ukrywa przebarwienia, cienie pod oczami. Pachnie dość intensywnie, mnie akurat nie do końca odpowiada jego zapach, kojarzy mi się z kremami "babcinymi". Nie zapchał mnie, ale ponieważ każdy krem bb jest naszpikowany silikonami, dzięki którym uzyskujemy efekt wygładzonej skóry, należy pamiętać o jego dokładnym zmyciu olejem. Inaczej efekt pięknej skóry będzie krótkotrwały.

No. 13
Producent obiecuje, że krem ma leczyć, rozjaśniać, odmładzać. Nie zauważyłam tego, Missha Perfect Cover działa u mnie jak podkład. Poniżej możecie zobaczyć roztarty krem, jak widać krycie ma dość mocne. 



Kolor, który wybrałam jest dla mnie zbyt jasny i tylko to w tej chwili ogranicza mnie jeśli chodzi o korzystanie z tego kremu. Najlepiej nabyć go na ebay, za swój zapłaciłam ok. 25 zł łącznie z przesyłką, która z Korei jest bezpłatna i czekałam 7 dni.
Podsumowując, lubię go za krycie, trwałość i przystępną cenę.

A Wy lubicie/używacie kremy BB? Jeśli tak to jakie?

czwartek, 18 lipca 2013

Arbuzowe kuszenie. Essie Watermelon

Cześć :)
Dzisiaj biorę pod lupę mój ulubiony lakier do paznokci Essie w kolorze Watermelon. 






Lakier (jak wszystkie Essiaki) nakłada się pięknie, nie robi smug. Wystarczy jedna warstwa żeby pokryć paznokieć. Buteleczka zawiera 13,5 ml lakieru, który w zależności od miejsca zakupu różni się też ceną. Dobrze, że często są na nie promocje czy to w Super- Pharm czy w Hebe. Standardowo jednak kosztuje on około 31 zł.
Wiem, że są osoby, które nie wydadzą tyle na lakier i ja to rozumiem. Patrząc jednak na stosunek jakości do ceny uważam, że Essie jest tego wart. Lakier nie odpryskuje, nie zmienia się w trakcie noszenia go na pazurach, jest trwały. Z top coatem SH wytrzymuje u mnie ponad tydzień i gdyby nie chęć zmiany to i tak nadawałby się do noszenia dłużej. Schnie podobnie jak inne, ale pędzelek pozwala na sprawną, szybką i co najważniejsze dobrą aplikację produktu.
Watermelon to taka malinowa czerwień, idealnie pasuje do jasnych rąk i jest moim lakierem całorocznym. Zarówno zimą jak i latem wygląda tak samo dobrze. O mojej miłości do tego koloru najlepiej świadczy fakt, że nabyłam już drugą buteleczkę. Zazwyczaj jeśli kończę jakiś lakier (a to się rzadko zdarza) to już nie wracam do tego koloru, a tu proszę. Pobiegłam czym prędzej do SuperPharm i mam. Kolor bardzo ciężko uchwycić na zdjęciu, zmienia się wraz ze światłem. W cieniu wygląda na ciemną czerwień, w słońcu to już typowa malina. Zresztą zobaczcie same jaki jest piękny.


wybaczcie skórki ;)


A Wy lubicie lakiery Essie? Dajcie znać w komentarzach, które są Waszymi ulubionymi :)





wtorek, 16 lipca 2013

Nawilżająca bomba. O masecze Uriage AquaPrecis

Cześć :)

Było już coś dla cer mieszanych, jest też coś dla sucharków. Jak już pewnie wiecie, moja cera ma kaprysy. Dlatego wojuję z nią czym mogę. Raz jest przesuszona a raz bywa tłuścioszkiem. Jak tak patrzę w lustro to widzę cerę z niedoskonałościami (o tak, zaskórniki na moim nosie mają się całkiem dobrze i ani myślą zwiewać), ale też suche partie na policzkach. Nie mam łatwo niestety, bo walcząc z niedoskonałościami trochę ją przesuszam, a policzki wymagają pielęgnacji nawilżającej. Po ostatniej walce z zaskórnikami (m.in. wspomnianym niżej peelingiem i Effaclarem Duo) moja cera odpłaciła mi się spadkiem nawilżenia, i to już nie tylko na policzkach, ale też na czole. Postanowiłam więc działać. W tym celu zakupiłam maseczkę nawilżającą, która miała poprawić stan mojej skóry. Kiedyś już stosowałam takie maseczki, tyle że z Biodermy Hydrabio. Tym razem padło na Uriage Aquaprecis.



Maseczka ma bardzo ładne opakowanie, proste, ale przez niebieski kolor, jest również wyróżniające się. Zamknięta jest w plastikowej tubie z nakrętką, o pojemności 40 ml. To niestety jest trochę mało. Jest przeznaczona do cery suchej i bardzo suchej.


Co nam obiecuje producent?

Zawarty w gamie AquaPrécis, innowacyjny kompleks H2O to połączenie niezwykłej siły minerałów, zawartych w Wodzie Termalnej Uriage z osmolitami organicznymi, aby intensywnie i natychmiastowo nawilżać skórę. Kompleks H2O aktywuje naturalny komórkowy mechanizm nawilżenia skóry, długotrwale chroniąc ją przed wysuszeniem. Każdego dnia dostarcza skórze uczucia świeżości i odpowiednio dopasowany do potrzeb poziom nawilżenia. Sprawia że skóra staje się promienna i odzyskuje zdrowy wygląd. Subtelny, świeży zapach całej gamy zapewnia wyjątkową przyjemność stosowania produktów. Ochrona przed zanieczyszczeniem środowiska - specjalny kompleks chroni skórę przed negatywnym wpływem zanieczyszczenia środowiska. Otula skórę niewidzialną ochroną, zabezpieczając ją przed przedwczesnym starzeniem i działaniem wolnych rodników. Produkt nie zawiera parabenów.


                                                   

Skład:
Aqua, Glycerin, Butylene Glycol, Dimethicone, Sodium Polyacrylate, 1,2-Hexanediol, Octyldodecyl PCA, Uriage Thermal Spring Water, Parfum, Methylparaben, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, o-Cymen-5-Ol, Phenoxyethanol, Biosaccharide Gum-4, Taurine, Sodium Hydroxide, Sodium Hyaluronate, CI42090

Co sądzę ja?

Wszystko co producent o niej napisał jest jak najbardziej spełnione. Maseczka ma kremowo - żelową konsystencję i turkusowy (piękny) kolor. Zawiera wodę termalną z Uriage. Stosuje ją raz na 2 tygodnie, nakładam grubszą warstwę i czekam aż się wchłonie, przeważnie ok. 15-20 min. Nadmiar maseczki ściągam czystym płatkiem kosmetycznym. Skóra dostaje duży zastrzyk nawilżenia, jest napięta. Nie uczula, nie podrażnia i co najważniejsze nie zapycha. Jest hipoalergiczna i przeznaczona do wszystkich typów cery. Szybko przywraca skórze odpowiedni poziom nawilżenia. Po zastosowaniu pozostawia lepką warstwę na skórze, ale nie jest to żaden problem, zwykle stosuje ją wieczorem. Maseczka lekko chłodzi, a jej zapach kojarzy mi się z relaksem w spa, jest świeży, ciężko mi go do czegoś porównać. Producent twierdzi, że produkt nie zawiera parabenów, tym czasem znalazłam jej skład i niestety, ale mamy methylparaben. Można ją zakupić w aptekach, w cenie ok. 50 zł. Mnie udało się ją dorwać w promocji za 24 zł, ale cena regularna biorąc pod uwagę pojemność jest przesadzona. Choć rzeczywiście właściwości mi to wynagradzają. Maseczkę jak najbardziej polecam i oceniam na 5.

Używacie maseczek nawilżających? Jakie z nich są warte uwagi? Tradycyjnie, dajcie mi znać :)


poniedziałek, 15 lipca 2013

Skok kangura na polski rynek? Szampon Aussie Color Mate do włosów farbowanych

Witajcie :)
Dziś opowiem Wam o szamponie rodem z Australii, a mianowicie o Aussie Color Mate. Szampon zakupiłam jak tylko pojawił się na polskim rynku, ale specjalnie czekałam bo chciałam go poużywać.




Szampon jest przeznaczony do włosów farbowanych i zniszczonych. Moje są farbowane, choć farbą bez amoniaku, ale to i tak nie jest dla włosów dobry zabieg (a teraz planuje zrobić im jeszcze większe kuku - chce je rozjaśnić).Butelka prosta, w kremowym kolorze z fioletową nakrętką, za cenę 27,99 zł otrzymujemy 300 ml szamponu. Ja swój zakupiłam w promocji za 19,99 zł i to się akurat opłaca. Szampon ma biały kolor, jest gęsty. Dobrze się pieni i dobrze oczyszcza włosy, choć bez zastosowania odżywki miałabym "siano" na głowie.


Nakrętka jest bardzo poręczna, zwłaszcza gdy próbujemy cokolwiek otworzyć pod prysznicem mokrymi rękami, to wiemy jak to wygląda. Butelka nie wyślizguje się z ręki.

Szampon dobrze się rozprowadza i dobrze spłukuje, ale musimy pamiętać o odżywce bo niestety włosy są suche i tępe po użyciu. Jest bardzo wydajny, stosuje go naprzemiennie z innym szamponem, a i tak mam jeszcze połowę butelki. Wystarczy nałożyć niewielką ilość aby uzyskać pianę.
Pachnie brzoskwiniami, mnie osobiście ten zapach nie przeszkadza, ale wiem, że niektórzy go nie lubią. Rzućmy jeszcze okiem na skład:

Szampon jest produkowany w EU, a nie w Australii. Trochę szkoda, bo słyszałam, że kosmetyki Aussie dostępne u nas w Polsce trochę się różnią od tych kupowanych za granicą. Ja nie miałam okazji się o tym przekonać, ale jeśli tak jest, to już nie dziwią mnie opinie, że te są gorszej jakości. Podsumowując, szampon nie jest zły, ale nie wiem czy skuszę się na niego ponownie, może jeśli będzie w promocji. Za cenę regularną, po prostu nie opłaca go się kupić.

Lubicie kosmetyki Aussie? :)



niedziela, 14 lipca 2013

Ścieramy się! o peelingu do twarzy Kolastyna

Cześć :)
Postaram się regularnie publikować posty, tak więc idąc za ciosem przychodzę dziś z recenzją peelingu do twarzy z mikrogranulkami złuszczającymi Kolastyny.
Wypada zacząć od tego, że nie jestem fanką ścierania/zdzierania/złuszczania etc. skóry twarzy. O ile ciało jak najbardziej tak twarz już nie, i koniec. Niestety przychodzą takie momenty, że już się nie da. Cerę mam kapryśną, ni sucha, ni mieszana, nijaka. Jednakże ostatnio pogorszyło się jej więc postanowiłam działać. Nie szukałam mocnego zdzieraka, raczej czegoś mocniejszego od peelingu enzymatycznego, ale delikatniejszego od popularnych zdzieraków. Trafiłam na ten.



Ładna zielono - biała tubka przyciągnęła mój wzrok. Musicie przyznać, że wygląda optymistycznie. Peeling jest przeznaczony co cery normalnej i mieszanej. Ma za zadanie usuwać martwe komórki naskórka oraz zanieczyszczenia. Producent obiecuje, iż produkt nie zawiera parabenów i został przetestowany dermatologicznie. Zerknijmy w takim razie.


Bingo! Widzimy skład i rzeczywiście wszystko się zgadza, choć jest trochę długi, ale nie jest tak źle. Należy go stosować 1-2 razy w tygodniu. Peeling ma niwelować nadmiar sebum. Hmm.... tego nie zauważyłam, ale przyznam się szczerze, że stosowałam go codziennie i nie stwierdziłam, żeby podrażnił moją skórę. Jest delikatny. Ma konsystencję kremu z zanurzonymi granulkami. Tłuste cery nie będą z niego zadowolone.



I najważniejsze co w nim jest to zapach. Owocowy, cytrusowy, ale delikatny i przyjemny. Co ważne, peeling nie przesuszył mi skóry, wygładził jedynie to, co chciałam. Peeling kosztuje około 10-11 zł, swój zakupiłam w drogerii Jasmin. Jest wydajny, niewielka ilość wystarcza, aby dokładnie oczyścić twarz. Jestem zadowolona z niego.Produkt oceniam na mocną 4

Stosujecie peelingi? Dajcie znać w komentarzach :)




sobota, 13 lipca 2013

Ślimak, ślimak pokaż rogi.... Mizon Snail Recovery Gel Cream

Witajcie!
Ten czas tak strasznie szybko ucieka......
Każda z nas pamięta piosenkę/rymowankę dla przedszkolaków "ślimak, ślimak pokaż rogi, dam ci sera na pierogi...", u mnie dziś też będzie o ślimaku, ale tym dla starszaków. Krem mam u siebie od 4 miesięcy, warto więc poświęcić mu chwilę uwagi.





Krem jest zapakowany w różową miękką tubkę z białą zakrętką, a dodatkowo także w kartonik. Opakowanie jest wygodne w użyciu, zabezpieczone przez pierwszym otwarciem. To dość ważne i szkoda, że polscy producenci kosmetyków nie stosują czegoś takiego, dzięki temu mamy pewność, że nikt nie miał dostępu do kosmetyku, który nakładamy na twarz. W opakowaniu mieści się 45 ml kremu, który na ebayu kosztuje około 25 zł z wysyłką, która jak to w Korei bywa, jest bezpłatna. Kosmetyk dostajemy w tydzień po zamówieniu, jest to dość szybko, zwłaszcza patrząc na to ile czekamy zamawiając z Pcimia Dolnego.
Na opakowaniu, standardowe "krzaczki" koreańskie, oraz informacja obrazkowa - krem jest ważny przez 12 miesięcy od pierwszego otwarcia.
Producent określa krem jako silnie regenerujący kremo - żel dla osób z niedoskonałościami, bliznami potrądzikowymi oraz przebarwieniami. W składzie kremu znajdziemy aż 74% ekstraktu ze śluzu ślimaka, kwas hialuronowy oraz adenozynę. Dodatkowo, krem jest wolny od parabenów, barwników i substancji zapachowych.
Wspomniane wyżej "krzaczki" koreańskie


Krem ma całkiem przyjemną konsystencję, taką żelową, ale nie lepi się. Szybko się wchłania. Skóra po jego użyciu jest miękka, gładka i nawilżona. Nie czuć też w żaden sposób ślimaka, sam zapach jest lekki, słabo wyczuwalny. Ma taki perłowy kolor.


Krem stosowałam raz dziennie, głównie na noc. Bałam się nakładać pod makijaż bo nie wiedziałam jak mój podkład zareaguje, a ja mam rano czas na tyle wyliczony, że w grę nie wchodzą żadne poprawki. Nakładałam cienką warstwę kremu, przez okres 2 miesięcy, choć z przerwami. Krem nie podrażnił mojej skóry, ale miałam wrażenie, że ciągłe stosowanie go powodowało u mnie wysyp niespodzianek. Po odstawieniu sytuacja była opanowana. Nie zmieniłam nic w pielęgnacji twarzy ani w produktach do makijażu, tak więc głównym winowajcą jest ślimak. Być może już taka uroda owego ślimaka. Ja jednak póki co go odstawiłam, zapewne wrócę do niego bo nie lubię wyrzucać kosmetyków.
Obecnie oceniam ślimaka na 3/5.


Czy używałyście tego kremu? Czy kochacie koreańskie kosmetyki czy wręcz przeciwnie? Dajcie znać w komentarzach :)



poniedziałek, 1 lipca 2013

MAC Tropical Taboo collection, swatche +mini haul

Cześć :)
Dzisiejszy post produkowany jest na gorąco :) Otóż od jutra (a właściwie to już dziś) w salonach MAC dostępna jest nowa limitowana kolekcja - Tropical Taboo. Udało mi się ją obmacać na żywo, dlatego przychodzę z szybkim swatchem Mineralize Skin Finish Lust oraz różu w odcieniu Sweet Samba. Mam nadzieję, że na zdjęciach coś widać i aparat ich nie zjadł.



















Poniżej róż mineralny Sweet Samba:




A tutaj ten sam róż w towarzystwie Mineralize Skinfinish Lust:












Lust jest bardzo ładnym rozświetlaczem, ożywia moją cerę, ale trochę pyli podczas nakładania. Jest określany jako blady róż z kroplą żurawiny. W salonie nałożono mi go pędzlem 168, ja sama jeszcze nie próbowałam z nim walczyć w zaciszu domowym, póki co napawam się jego ładnym widokiem :P Opakowanie standardowe dla MAC-a, czarne, proste, ale z jakże piękną zawartością. Kosztuje 115 zł i jest dostępny we wszystkich salonach w Polsce od 1 lipca. Ja miałam możliwość zapoznać się z kolekcją już wczoraj, ze względu na event, który odbywał się w salonie i tym samym mam już o niej wyrobione zdanie. Uważam, że najmniej warte zachodu są cienie, dla mnie niestety za mało wyraziste, pylące i jak to nawet określiłam - sam brokat. Niestety, takie skojarzenie nasunęło mi się po swatchach naręcznych w salonie. Dlatego odpuściłam sobie, choć nie powiem, jedna z macówek w Złotych Tarasach miała wykonany makijaż tymi cieniami i wyglądała obłędnie. Próbowałam również błyszczyk w kolorze Fever Isle oraz Narcissus, do którego namówiła mnie macówka. Fever Isle jest piękny, ale do mnie nie pasuje, jestem chłodnym typem urody i niestety wyglądałam w nim nieźle, ale nie na tyle dobrze, żeby go kupić. Za to Narcissus właśnie przy moim typie urody pokazał całą swoją moc. Z tym, że ja boję się takich kolorów. Pewnie podejdę do niego za jakiś czas, o ile się jeszcze pojawi.
Plusem takiego eventu jest to, że mogłam wszystko obejrzeć, nawet ze stałej kolekcji a i miałam macówkę tylko dla siebie, malowała mnie, pokazywała różne kosmetyki, i cały czas dbała, żebym się czuła naprawdę dobrze. Jako, że brakowało mi korektora zabrałam ulubiony Pro Longwear w kolorze NC15, ale o nim będzie mowa nieco później :)